Lubartów pamiętał o ofiarach holokaustu
Fragmenty pamiętnika Jachci – dziewczynki żydowskiej z Lubartowa można było oglądać podczas obchodów V Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu, jaki zorganizowała 31 stycznia Szkoła Podstawowa nr 3. O ratowaniu Żydów z okolic Lubartowa opowiadał Stanisław Marzęda, były wójt gminy Serniki.
Uroczystości w SP3 to tylko jedna z części obchodów na Lubelszczyźnie. Inicjatywa powstała we współpracy z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, a jej organizatorem była nauczycielka Aneta Głębocka – Wysok.
„Lubartowianie podczas Holocaustu” to tytuł wystawy przygotowanej specjalnie na tą okazję przez Ewę Abramek.
W 1939 roku w Lubartowie żyło ponad 3 tys. Żydów. Po zajęciu miasta we wrześniu 1939 roku Niemcy zniszczyli synagogę i kirkut , zniszczone też zostały żydowskie domy znajdujące się przy Rynku oraz ulicy Partyzanckiej oraz hotel Żydowski. Od samego początku wojny rozpoczęły się represje mieszkańców Lubartowa pochodzenia żydowskiego.
Na wystawie przeczytamy między innymi o przepisach dyskryminacyjnych wobec lubartowskiej ludności żydowskiej, znajdziemy też fragment rozporządzenia GG, który wprowadzał przymus pracy dla ludności żydowskiej. Część z nich została wysłana do budowy obozu koncentracyjnego na Majdanku. Zaprezentowane zostały tez nazwiska lubartowskich Żydów, którzy przeżyli holokaust.
Podczas spotkania można było oglądać fotografie fragmentów pamiętnika Jachci – dziewczynki żydowskiej z Lubartowa oraz zdjęcia przedwojennego Lubartowa. Wystawę przygotował Cezary Misiurski.
Młodzież pod kierunkiem Agaty Borzęckiej i Anny Kubickiej wystawiła montaż słowno – muzyczny „Okruchy wspomnień – nasi sąsiedzi Żydzi”.
Spotkanie ze świadkiem historii – Stanisławem Marzędą poprowadziła dr hab. Sabina Bober, kierownik Pracowni Studiów nad Holokaustem Żydów Polskich i Europejskich na KUL.
Według jego wiedzy w Woli Sernickiej uratowano ośmiu Żydów, a dawano schronienie co najmniej pięciu innym.
– Można stawiać różne hipotezy, co do motywacji osób, które decydowały się przechowywać Żydów. Jednakże pamiętać należy, że zawsze wiązało się to z ryzykiem śmierci nie tylko osoby, która decydowała się na to ryzyko, ale też całej jego rodziny. Dlaczego więc niektórzy to robili? Czy to wynikało ze zwykłej ludzkiej dobroci? Czy zwykła ludzka przyzwoitość mogła tu być przesądzająca? Wiem z przekazu mojego ojca, że wśród mieszkańców Woli Sernickiej powszechne były obawy, iż po Żydach przyjdzie kolej na Polaków – opowiadał Stanisław Marzęda.
– Mój ojciec Antoni, też posiadał bróg siano stojący na łące zwanej Pasterniki. Pewnego razu zastał tam trzyosobową rodzinę Żydów. Przez trzy miesiące robił dla nich zakupy w sklepie i donosił żywność z domu. Moja matka, jak opowiadała, była temu mocno przeciwna. Bardzo się bała, że ktoś doniesie Niemcom, to zaś mogło się skończyć tragedią dla rodziny. Żydzi bez uprzedzenia opuścili bróg, gdy razu pewnego kolega ojca Stefan Kosik, który akurat coś chciał od niego, poinformowany, że ojciec poszedł po siano do brogu, udał się tam i zastał ojca gawędzącego z Żydami. Prawdopodobnie Żydzi uznali, że kryjówka przestała być bezpieczna. Nie wiemy, czy udało im się przeżyć wojnę. Moja matka mówiła, że to nie miejscowi Żydzi ukrywali się u nas w brogu. Jeżeli tak, kto wie, czy nie byli to uciekinierzy pędzeni z Ostrowa do Lubartowa.
Katarzyna Wójcik