„Nasze etykiety są w każdym sklepie”

Nagrodę Burmistrza Miasta Lubartów w dziedzinie działalności gospodarczej otrzymała w tym roku firma „PEGWAN”. Drukarnia mieszcząca się w Lubartowie przy ul. Wierzbowej ma 30-letnią tradycję. Rozpoczęła swoją działalność w 1983 roku.

O początkach firmy oraz jej dzisiejszej kondycji rozmawiamy z założycielem i jednocześnie właścicielem – Piotrem Grzegorczykiem. Grzegorczyk

W czym specjalizuje się drukarnia „PEGWAN”?

– Jesteśmy producentem opakowań miękkich, czyli etykiet. Drukujemy w technologii offsetowej oraz fleksograficznej. Swoją produkcją obejmujemy 40 procent rynku polskiego, jeśli chodzi o etykiety. To oznacza, że nasze etykiety są w każdym sklepie, na wsi czy w supermarketach. Drukujemy dla wszystkich browarów w Polsce. Od Szczecina poprzez Żywiec. Robimy etykiety dla znanej Cisowianki, dla największych producentów wód mineralnych i piw.

Jak pozyskuje się takich klientów?

– Bierzemy udział w przetargach. Zostaliśmy na przykład dopuszczeni do przetargu, który odbywał się w Holandii, drogą elektroniczną. Wystartowały w nim firmy z Niemiec, Holandii, Czech, Francji. Podczas przetargu na monitorze naszego komputera widzieliśmy, na którym jesteśmy miejscu. Na początku zakładaliśmy sobie minimum, poniżej którego nie schodzimy. Złożyliśmy ofertę. Okazało się, że kilka sekund przed końcem ktoś nas przebił. Ale mieliśmy jeszcze te 2 proc. zapasu, więc daliśmy ofertę. Tak wygraliśmy przetarg u Heinekena.

 

Czyli nie wystarczy być dobrym, trzeba być konkurencyjnym

– Bezwzględnie tak.

A polski rynek? Macie tutaj konkurencję?

– Jest jedna firma konkurencyjna, ale można powiedzieć, że my już przeskoczyliśmy wyżej. Kiedy się jest tyle lat na rynku, a wspólnie z żoną zakładaliśmy firmę 30 lat temu, to trudno nie być liderem. „PEGWAN” to firma rodzinna. Pracuje tutaj mój brat, córka, syn, żona. Syn zajmuje się już w zasadzie całą produkcją. Pięknie mówi po angielsku. To ważne chociażby z powodu naszych zachodnich kontrahentów, którzy porozumiewają się głównie w tym języku.

 Co to za kontrahenci?

– Na przykład dostawcy papieru z Niemiec, prosto z fabryki. Dodam, że fabryki papieru etykietowego nie ma w Polsce. Tak samo jest z farbami. Są przede wszystkim niemieckie.

Wspomniał Pan o początkach firmy. Pamięta Pan tamte czasy?

– To był 1983 rok, zawieszony stan wojenny, bardzo ciężkie czasy. Poligrafia to było oczko w głowie tamtejszej władzy. Drukarz był traktowany jak potencjalne zagrożenie. Wówczas na sitodruk trzeba było mieć pozwolenie od ministra kultury i sztuki. Z dziesięć razy jeździłem po to pozwolenie. Chcieli mnie zniechęcić. Ale ja facet byłem nie do zbycia. Jednymi drzwiami wyszedłem, wszedłem następnymi. W 1989 roku odzyskaliśmy, jakby to powiedzieć, wolność gospodarczą.

Zaczęła raczkować gospodarka wolnorynkowa, zielone światło dla Was…

– Tak i nikt mnie wtedy nie pytał, czy będę robił offset, czy coś innego. Zacząłem od jednej maszyny do drukowania i tak powoli nasz park maszynowy zaczął się rozwijać. Dziś mamy profesjonalny sprzęt. Jedna z maszyn, która w tej chwili stoi w naszym zakładzie, jest pierwszą taką maszyną na świecie.

Jaka to maszyna?

– Fleksograficzna. Do druku elastycznych etykiet, na przykład na plastikowe butelki Pepsi. Ponadto mamy wydzieloną halę produkcyjną, na której robimy tylko etykiety na asortyment spożywczy. Od lat produkujemy etykiety na przykład dla marki Gerber. Bobofruty, zupki dla dzieci, te wszystkie etykiety powstają tu, w naszej firmie, w Lubartowie. Z marką Gerber współpracujemy już ponad 20 lat. Dziś jest ona własnością Nestle. Robimy dla nich ponad 600 rodzajów etykiet. A Gerber  sprzedaje towar na całym świecie. Produkujemy więc dla Francuzów, Izraela, Słowaków, Czechów. Etykiety są tłumaczone na różne języki.

Jak to robicie, że przez tyle lat współpracujecie z tak znaną marką?

– To obustronne zaufanie. Trzeba być dobrym jakościowo, czasowym, mieć dobre maszyny. Liczy się przede wszystkim jakość, cena i serwis dostarczenia. Jeżeli się umawiamy, że mają być etykiety za tydzień, to one będą w tym terminie dostarczone. Poza tym jesteśmy niezależni. Robimy etykiety od A do Z. Począwszy od naszego studia graficznego, skończywszy na dostawie do klienta. Mamy swoje samochody dostawcze, a w sezonie korzystamy z usług firm przewozowych.

Ile etykiet powstaje dziennie w „PEGWANIE”?

– Robimy około 30 ton etykiet na dobę. To jest cały tir.

Dziś klienci są z pewnością bardziej wymagający niż te 30 lat temu…

– Tak, ale to dobrze, dzięki temu bardzo dużo się nauczyliśmy. Więcej wymagamy od siebie. To tak  jak z wymagającym nauczycielem, dzięki któremu jest się lepszym uczniem. Klienci uczą nas tego, żeby jakość była perfekcyjna. Do tego stopnia, że kiedy biorę pieniądz do ręki, widzę niedoskonałości w druku, a to przecież środek płatniczy w Polsce. Od nas wymaga się czasem, żeby dziesięciomilionowa etykieta była idealnie identyczna z pierwszą. Bez akceptacji kontroli dostaw z danej firmy produkt nie zostanie przyjęty. Tak samo jest z przetargami, o których pani opowiadałem. Trzeba często stać w przedsionku nawet pięć lat i czekać na dopuszczenie do takiego przetargu. Przed rozpoczęciem współpracy firma przyjeżdża do nas i bada, jakie mamy warunki, czy mamy odpowiednie certyfikaty. A posiadamy np. certyfikat BRC, zgodnie z którym produkcja etykiet spożywczych odbywa się w sterylnych warunkach.

Ilu pracowników zatrudnia firma?

– W tej chwili mamy ponad 80 pracowników. Wciąż zwiększamy produkcję i zatrudnienie także się zwiększa. Uczymy zawodu, inwestujemy w pracownika. A kiedy inwestujemy, to chcemy aby on został. On także wie, że jego sukces będzie zależał od niego. Są u nas pracownicy, którzy mają 25 lat pracy. Podpisujemy umowy na czas nieokreślony, kiedy ktoś się sprawdza, zostaje w firmie.

Firma otrzymała w tym roku nagrodę Burmistrza Miasta Lubartów w dziedzinie działalności gospodarczej, w szczególności za zwiększenie dynamiki obrotów i tworzenie nowych miejsc pracy. Czy taka nagroda cieszy?

– Oczywiście. To jest prestiż. Mamy satysfakcję z tego, że ktoś docenia naszą pracę, widzi że się rozwijamy. My wciąż inwestujemy w nowe technologie, nowe maszyny. Bez tego nie można pozostać konkurencyjnym na rynku.

Ma Pan swój przepis na sukces?

– Sukces zależy od tego, jak wykorzysta się pieniądze. Nie konsumpcja, ale inwestycja jest ważna. Aby być firmą konkurencyjną dla firm niemieckich, francuskich, trzeba bardzo dużo inwestować w park maszyn, a to kosztuje. Ponadto lata naszej pracy, świetny sprzęt i wykwalifikowani pracownicy – to wszystko składa się na sukces.

 Firma wspiera też sport w Lubartowie. To Pana pasja?

– Jesteśmy sponsorem Lewart Lubartów. Bardzo kocham sport, zwłaszcza piłkę nożną. To taki mój konik. Jeżdżę na mecze reprezentacji Polski. Na stadionie narodowym byłem już chyba pięć razy. Pomagamy też różnym instytucjom w mieście, wspieramy hospicjum. Na miarę swoich możliwości trzeba pomagać.

 

Rozmawiała Aleksandra Jędryszka