Wspomnienia Zesłańca
Pro memoria o. Ryszarda Grabskiego, który spoczywa na lubartowskim cmentarzu parafialnym, publikowaliśmy w styczniowych numerach „Lubartowiaka”. Dziś zamieszczamy wspomnienia zesłańca na podstawie jego książki.
Pro memoria o. Ryszarda Grabskiego, który spoczywa na lubartowskim cmentarzu parafialnym, publikowaliśmy w styczniowych numerach „Lubartowiaka”. Dziś zamieszczamy wspomnienia zesłańca na podstawie jego książki.
Ojciec Ryszard Czesław Grabski w roku 1985 wydał w Paryżu książkę: „Gdyby nie Opatrzność Boża – wspomnienia zesłańca 1940-1955”. Na dwa lata przed Jego śmiercią niektórzy czytelnicy mogli zapoznać się z bezmiarem cierpień Autora publikacji. Książka składa się z 21 rozdziałów zawartych na 120 stronach.
Postanowiłem wybrać jeden z nich pt. „Moskwa – Łubianka 2”. Więzienie mieściło się w 8-piętrowym budynku, tuż obok Kremla. Ojciec Ryszard trafił tu z Archangielska. „Zamieszkał” w pokoju jednoosobowym. Przez osiem godzin dziennie przesłuchiwano go. Trzeba było być niezwykle silnym psychicznie, ażeby nie zmieniać zeznań.
Do Moskwy „nasz kapłan” przybył w pierwszy dzień 1943 roku. Menu składało się z: o 5 rano po pobudce i toalecie kawa i 600 gram czarnego chleba; na obiad 800 gram zupy przeważnie z kilku pływających listków kapusty; krupy kaszy jęczmiennej lub owsianki na drugie danie; kolacja talerz rzadkiej owsianki bez chleba.
Stan psychiczny poprawiła z czasem obecność dobrych współwięźniów. Raz był to kapitan, Litwin z Kowna, był z nim też generał wojska litewskiego, a w celi 4-osobowej był m.in. wysoki urzędnik Ministerstwa Gospodarki Rybnej. Był też w jego celi dowódca partyzantki na Ukrainie.
Dni mijały w niepewności o jutro. Minęły Święta Wielkanocne, Zielone Święta i w tamtym okresie niezłomny kapłan nie zamienił ani słowa po polsku: „Nie widziałem zielonej trawy, ani zielonego liścia w otoczeniu; tylko mury i ściany. Nieludzka izolacja. Nie modliłem się dużo, ale swoje doświadczenie i swoje przeżycia ofiarowałem Bogu oraz Matce Najświętszej. Oczywiście nie było mowy o posiadaniu różańca, czy innych przedmiotów kultu”. Nie było żadnej możliwości odprawienia Mszy św. … Śledczy pyta, jakie mam obywatelstwo, „oczywiście polskie”…”Teraz musisz przyjąć obywatelstwo sowieckie, bo jesteś w naszym kraju”…”Nie widzę potrzeby przyjmowania waszego obywatelstwa. Jestem obywatelem Polski… to nie moja wina, że tu jestem”. Śledczy mówił – jakiś ty mądrala – i odesłał go do celi. Na drugi dzień te same nalegania. Trzeciego dnia śledczy pyta: „podpiszesz zgodę?” Kapłan zdecydowanie: „Nie podpiszę”. „Zdechniesz tu i zgnijesz i nigdy nie wrócisz do Polski”. „I dziury w niebie nie będzie – odpowiedział. – „Wiesz, że jestem księdzem katolickim, żony ani dzieci nie mam … niczego mi nie żal”. „Jaki ty wredny Polak” – usłyszał. Zadzwonił po żołnierza, który odprowadził go do celi i od tej pory nie było mowy na ten temat.
„To Opatrzność Boża czuwała nade mną, że miałem siłę sprzeciwić się ich żądaniu. Ale sprawa obywatelstwa miała inne podłoże. Gdybym podpisał obywatelstwo sowieckie, nigdy bym do Polski nie wrócił…W 305 dniu pobytu na Łubiance wezwano mnie do innego niż dotąd pokoju. Był to salon wysłany dywanami. Zwisają żyrandole. W rogu, w wielkim fotelu, jak na tronie, siedzi generał… Wszedłem oszołomiony przepychem oświetlonego salonu. Mój śledczy każe usiąść na taborecie. Ten wielki dostojnik na „tronie”, to pan życia i śmierci. Prawdopodobnie był to znany kat Polaków – Beria…Zadawał wiele pytań, z których można było wywnioskować, że moja sprawa jest zakończona i nie ma szansy na zwolnienie. Był to sąd, który z góry postawił wszystkim, którzy brali udział w organizowaniu armii Andersa w Rosji – 15 lat obozów…”
Na podstawie oryginału książki tekst opracował Marek Kruk