Życie jest ważne do końca
Nagrodzeni przez Burmistrza Miasta Lubartów
Michał Filipowicz. Koordynator wolontariatu hospicyjnego przy Stowarzyszeniu Hospicjum św. Anny w Lubartowie. Od rozmowy z nim zaczynamy cykl „Nagrodzeni przez Burmistrza Miasta Lubartów”. Będziemy prezentować wszystkie osoby uhonorowane za szczególny wkład w życie i rozwój naszego miasta. Co roku takie wyróżnienia wręcza burmistrz podczas Dni Lubartowa. Z nagrodzonym w kategorii działalność społeczna rozmawiała Sylwia Nowokuńska.
Kiedy zaczął się w Pana życiu rozdział: Hospicjum św. Anny w Lubartowie?
– Od kiedy budowa hospicjum miała się ku końcowi i trzeba było wyposażyć budynek w podstawowy sprzęt. To był 2006 rok. Po roku funkcjonowania okazało się konieczne zorganizowanie wolontariatu. Poprosił mnie o to Jan Czekierda, prezes lubartowskiego Stowarzyszenia Hospicjum św. Anny. Początki były trudne, ale i teraz nie jest łatwo, zwłaszcza gdy przybywa pomysłów i różnych obowiązków. Muszę powiedzieć, że zarówno wolontariusze, jak i nasi podopieczni, są moją motywacją w chwilach zwątpienia.
A czy taka praca daje Panu satysfakcję?
– Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że żyję wolontariatem, widzę w nim na każdym kroku sposób na życie, a przede wszystkim grupę kochanych osób. Ludzi przeróżnych zawodów, uczniów szkół średnich, studentów, siostry zakonne, emerytów. Pracuję w świetnym zespole, gdzie zawiązują się przyjaźnie. Służymy pomocą naszym podopiecznym u schyłku ich życia, wypełniając swoją obecnością ludzką samotność oraz dając tym samym nadzieję. Bez zaangażowanych w swoją pracę ludzi z personelu hospicyjnego oraz wolontariuszy, hospicjum nie byłoby tak bardzo podobne do domu, a tak różne od większości szpitali. Uczę się pokory, wrażliwości na cierpiących. Niejednokrotnie bagaż życiowy naszych podopiecznych jest cenną wskazówką, jakie wartości w życiu powinny być najważniejsze. W życiu, które ma się tylko jedno i które należy przeżyć jak najlepiej.
A skąd powołanie do niesienia pomocy ludziom?
– Jeszcze będąc w szkole starałem się dostrzegać osoby potrzebujące. Z sentymentem wspominam nauczycielkę biologii, panią Marię Kolano, która angażowała nas w szkolny klub PCK. Wtedy pomagaliśmy chorym np. w codziennych zakupach.
Podczas moich podróży do Kanady bywałem w domach opieki dla terminalnie chorych. Tam postawa wolontariacka jest czymś naturalnym. Co więcej – jest prestiżem. Imponowali mi ludzie, którzy znajdowali czas, aby pomagać innym.
Podczas studiów wraz ze znajomymi planowaliśmy zostać wolontariuszami Hospicjum Małego Księcia. Ale strach i obawy przed cierpieniem chorych dzieci przezwyciężyły nasze ambitne plany. A dziś – kontakty, spotkania i współpraca z koordynatorami wolontariatów z różnych rejonów Polski, np. Gdańska, Lichenia, Wrocławia – pomagają mi w codziennej pracy wolontariatu medycznego i akcyjnego w naszym hospicjum.
Wolontariat to nie tylko posługa dla pacjentów. Organizujecie wiele akcji na rzecz Hospicjum…
– Na samym początku przystąpiliśmy do programu „Lubię pomagać”, realizowanego przez Fundację Hospicyjną w Gdańsku. W ramach Funduszu Dzieci Osieroconych pomagamy tym, których jeden z rodziców był objęty opieką przez hospicjum. Organizujemy im wspólne wycieczki. Fundacja Hospicyjna finansuje stypendia pieniężne. W tym roku już po raz drugi braliśmy udział w ogólnopolskiej akcji „Pola Nadziei”. Do naszej akcji włączają się uczniowie i nauczyciele lubartowskich oraz gminnych szkół, przedszkolaki z rodzicami, radni miejscy z panem burmistrzem na czele i osoby prywatne.
Jak Pan łączy pracę zawodową i życie prywatne z pracą w wolontariacie? Pracuje Pan w Powiatowym Inspektoracie Nadzoru Budowlanego w Lubartowie…
– To duże wyzwanie. Czasami brakuje mi sił, żeby pogodzić wszystkie swoje obowiązki, bo doba jest jednak za krótka. Wierzę i mam takie poczucie, że nad tym wszystkim czuwają nasi podopieczni, którzy odchodząc z tego świata, zapewniali o swojej modlitewnej pamięci o nas.
W Hospicjum pomaga Panu wielu młodych wolontariuszy, czy trzeba ich było namawiać?
– Jedni od drugich dowiadują się o naszej działalności, przychodzą, pytają, a później zostają z nami. Staramy się zachęcać w mediach, w prasie, na stronie internetowej, podczas akcji edukacyjnych. Wolontariat hospicyjny to nie tylko praca przy chorym, ale też pomoc w ogrodzie, w organizowaniu akcji charytatywnych. Cieszę się, że razem możemy wykonywać bezinteresownie i bezpłatnie pracę, dając świadectwo, że „Hospicjum to też Życie – choć krótkie i obolałe, to ważne do końca”. Dziękuję wolontariuszom za codzienną pomoc. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie trwała przez kolejne lata.
Otrzymał Pan nagrodę burmistrza w dziedzinie działalności społecznej na rzecz miasta i nagrodę Pax et Bonum od Stowarzyszenia Alwernia. Co dają Panu takie nagrody?
Są dla mnie zaskoczeniem i bardzo dużym wyróżnieniem, zobowiązaniem do jeszcze bardziej intensywnej pracy. Nagroda Burmistrza Miasta Lubartowa dotyczy chyba także mojej działalności poza hospicjum. Z pewnych, niezależnych ode mnie przyczyn w 2007 r. musiałem złożyć mandat radnego, co nie przekreśliło jednak chęci działania i zaangażowania w sprawy społeczne. Nagroda „Pax et Bonum” jest wyjątkowa. Otrzymaliśmy ją w miejscu, do którego powracam w chwilach trudnych (Kościół św. Wawrzyńca), w miejscu które sprawia, że w chwilach zwątpienia podnoszę się i idę dalej, realizując kolejne życiowe wyzwania. Poza tym w latach poprzednich otrzymał ją ks. Arkadiusz Paśnik, a także lubartowskie Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom „Niech się serce obudzi”, więc zaszczytem jest dla nas znaleźć się w gronie tak zacnych nagrodzonych.